FILI D'AQUILONE
rivista d'immagini, idee e Poesia

Numero 40
ottobre/dicembre 2015

Forza & Debolezza

 

LA POESIA DI MIŁOSZ BIEDRZYCKI

di Jolka Milič



CARLOS SAURA W TRZEBINI

czy pamiętasz, jak na zagranconej podłodze
twojego mieszkania piliśmy piwo, gadali,
trochę grali, telewizor snuł swoje pół-
senne przywidzenia, pozbawiony głosu
przekręceniem gałki; stopniowa jakaś niema
namiętność,rozgrywająca się na ekranie
w poruszeniach warg, przymknięciach oczu,
domniemanym szeleście staroświeckich sukni
przedarła się na środek pokoju i już do końca filmu
patrzyliśmy w ciszy na niesłyszalne ruchome obrazy;
aż zaświeciły się napisy, wyjawiając
nazwisko reżysera.

w uliczkach obramowanych lipcowym słońcem,
w widoku na wzgórza falujące zbożem, kominy
elektrociepłowni bodące niebo na drugim planie,
w pracowniczych autobusach wiozących drugą zmianę,
tabliczkach z łacińskimi nazwami, przybitych gwoździami
do pni drzew w parku, w natarczywej czereśniowości lodów
zapalają się i gasną sygnały, podobne do niespodziewanego
pomarańczowego rozbłysku słońca widzianego czasem
z okien pociągu.


CARLOS SAURA A TRZEBINIA (*)

ti ricordi come sul pavimento ingombro del tuo
appartamento bevavamo birra, chiacchieravamo,
giocavamo un po', il televisore diffondeva le sue semi-
oniriche visioni - gli abbiamo tolto la voce -
girato il bottone, gradatamente una specie di muta
passione che si svolgeva sui video con movimenti
di bocche, palpitare d'occhi, il presumibile
frusciare di vesti antiquate, irruppe
in mezzo alla stanza e noi fino alla fine del film
guardavamo in assoluto silenzio le mobili sequenze;
e dopo sono apparse le luminose scritte
e siamo venuti a sapere il nome del regista.

nelle viuzze che il sole di luglio
sta incorniciando, nella veduta sui colli dove ondeggia il grano,
e dietro di loro i comignoli della centrale elettrica svettano contro il cielo,
negli autobus degli operai che proprio ora trasportano i secondi turnisti,
nelle targhette con i nomi in latino, inchiodate agli
alberi nel parco, nel vistoso color ciliegia dei gelati,
si accendono e spengono i segnali, simili all'improvviso
splendore arancione del sole che talvolta possiamo
vedere dal treno.

(*) Carlos Saura: regista spagnolo. Trzebinia: città polacca.


KAPUSTA W KROKIECIE

oczywiście, oczywiście
jeden z tych dni
kiedy świat się obraca
wokól osi Grodzka - Floriańska

bardzo uważnie
opuszczam nogi z chmury gdzie jestem
za każdym razem staram się
trafić w maciupeńki kwadrat Rynku

znajomi w milczeniu
przepływają o dwadzieścia centymetrów obok
zajęci własnymi
pulsującymi wzorami na szkle

fioletowy zmierzch kryje
pomarańczowe polewaczki
krańce olbrzymiej płaskiej przestrzeni
zaginają się i podnoszą


CAVOLI NELL'OMELETTE

certo, certo
uno di quei giorni
in cui il mondo gira intorno
all'asse delle vie Castello - San Floriano

con molta attenzione
calo i piedi dalla nuvola dove mi trovo
ogni volta mi sforzo di atterrare
nel minuscolo quadratino della Piazza grande

i miei conoscenti tacciono
sospesi in aria venti centimetri più in là
assorti nelle proprie
palpitanti figure sul vetro

il crepuscolo violetto cela
vetture color arancione
gli orli dell'enorme piattaforma
stanno volgendosi all'insù


***

mgła podniosła się
świat wygląda jak świeżo wymyty po deszczu
chmury suszą się na sznurze drutów elektrycznych

kto wie, może to i jest jakieś wyjście
utrzymać napięcie przez chwilę, przez chwilę i jeszcze przez chwilę

na pięcie
albo na palcach, wypatrując zarysów przyszłych
odgarniając z twarzy mgłę wspomnień o przeszłych

skrawek tęczy zaczepił się na zwełnionej chmurze
patrzę pod nogi, potem znowu w górę
już go nie ma


***

la nebbia si è alzata
il mondo è come lavato di fresco dopo la pioggia
le nuvole si asciugano sulle corde dei fili elettrici

chissà, forse si tratta veramente di una via d'uscita
mantenere la tensione per un attimo, per un attimo e un altro ancora

sui talloni
o in punta di piedi, per scorgere le linee delle cose future
mentre ti togli dal volto le nebbie dei ricordi di cose trascorse

un pezzetto di arcobaleno si è conficcato in una nube vaporosa
guardo in basso, poi di nuovo verso l'alto
e non c'è più


JESEN JE UMRLA (*)

skupaj s prvim rumenim listom. vso noč
se je borila za življenje s človekom s konjsko grivo
zanosno je pozdravila sivo jutro nad Šlezijo
ropot koles vlaka jo je pustil nekje zunaj. na
svidenje škrlatni cvetovi poletnih sončnih zahodov
vroča kri zemlje zamrla v kaleh vinogradov:
na popackanih kuhinjskih tleh
smo poletju priredili sedmino ne da bi vedeli
da pod okni jesen že razpada. na svidenje
noči piijane od svetlobe golih žarnic in kričanja
pesnikov na svidenje oči polne ognja pogovori
polni dima in v čem je človekovo
bistvo? prelepo truplo jeseni zahteva pač svoje.

(*) Poljski izvirnik te pesmi - Jesień umarła - se je izgubil, pesnik
pa je hotel ohraniti vsaj svojo prepesnitev v slovenščino.


L'AUTUNNO È MORTO (*)

insieme alla prima foglia gialla. tutta la notte
ha lottato per la vita con un uomo dalla criniera equina
con slancio ha salutato il grigio mattino sulla Slesia
il fragore delle ruote del treno l'ha lasciato fuori.
arrivederci fiori scarlatti dei tramonti estivi
il sangue caldo della terra si è spento nei germogli dei vigneti:
sul pavimento imbrattato della cucina abbiamo
fatto la trigesima all'estate, ignorando che sotto
le finestre l'autunno si stava ormai disfacendo. arrivederci
notti ebbre di luce di nude lampadine e di schiamazzi
di poeti arrivederci occhi pieni di fuoco conversazioni
piene di fumo e in che consiste l'essenza umana?
il leggiadro cadavere dell'autunno esige la propria parte.

(*) L'originale polacco di questa poesia - Jesień umarła - si è
perduto, ma il poeta l'ha voluta conservare almeno nella
sua versione in sloveno.


HRASTNIK

co pewien czas konduktor wsuwał głowę przez drzwi
i wykrzykiwał coś, czego zupełnie nie rozumiałem
choć był to w końcu język mojego dzieciństwa. chyba
chodziło mu o to, czy nie dosiadł się ktoś nowy
komu mógłby oglądnąć bilet - czułem się taki spo-
kojny i rozlużniony, lubiłem myśleć o sobie jak o kimś
kto po prostu przyjmuje krajobrazy przesuwające się
za oknem w ukośnych promieniach słońca, kogo czeka

wieczór, frustrujące pół godziny na wylotówce w
kierunku granicy, odwrót do Mariboru, autobus
nie taki w końcu strasznie drogi, noc na betonie
pod nieukończonym wiaduktem. Czech który woła
"oni - Brno i ja - Brno!" i cały jest radością
z włosami rozwianymi w biegu do furgonetki właśnie
hamującej daleko w przodzie, spacer poboczem autostrady
z chwilowym znajomym - Rumunem, mówiącym tylko po węgiersku,

wracającym do siebie do obozu w Traiskirchen.
ząb wyłamany na orzeszku ziemnym w samochodzie
młodego Austriaka, powolne oswajanie się z myślą
że czas jednak istnieje i tyle, tyle rzeczy
których nadejścia nie mógł nawet przeczuwać.


HRASTNIK (*)

ogni tanto il controllore infilava la testa oltre la porta
gridando qualcosa che non capivo assolutamente
sebbene in una lingua che in fin dei conti era quella della mia infanzia.
probabilmente voleva sapere se ci fosse qualche nuovo arrivato
al quale potrebbe controllare il biglietto - mi sentivo molto tran-
quillo e a mio agio, mi piaceva pensare di essere uno di quelli
che percepiscono semplicemente le immagini che si muovono
dietro il finestrino nei raggi diagonali del sole, e che la sera

lo aspetta, una spiacevole mezz'oretta sulla tangenziale verso
il confine, il ripiegamento a Maribor (*), il pullman
in fondo non è così spaventosamente caro, notte sul cemento armato
sotto un viadotto non ancora terminato. Il boemo che chiama
"loro – Brno (**) e anch'io - Brno!" ed è la personificazione della gioia
coi capelli svolazzanti, mentre va di corsa verso il furgoncino che proprio adesso
si ferma molto più avanti, una passeggiata lungo il versante dell'autostrada
con un conoscente casuale romeno che parla soltanto ungherese

e torna a casa sua nel campo di raccolta a Traiskirchen.
un dente rotto mentre sgranocchiava noccioline americane nell'auto
di un giovane austriaco, pian pianino dovrà rassegnarsi all'idea
che il tempo comunque esiste e tante, tantissime cose
la comparsa delle quali non poteva neanche prevedere.

(*) Località slovena.
(**) Città ceca.


***

szedłem i szedłem szeroką doliną

przez rumowiska głazów, wciąż wyżej
jednym z jej zboczy, na przełęcz, skąd
nagle otworzył się widok na biały
lodowiec schodzący aż do jeziora

po drugiej stronie: lód
wpełza pod wodę, aż odłamują się kry
wyglądające z daleka jak białe cielaki
na zimnozielonej łące - kolory

tak krystaliczne i mroźne, że chłód
przebiega ciało, leżące wygodnie
na szorstkim granicie zalanym
słońcem. środkiem przełęczy

przechodzą trzy maleńkie figurki, mogę
dostrzec szczegóły strojów, a nawet
- wiatr wieje w moją stronę - słyszę
strzępy ich rozmów. wszystko na

miejscu, nawet podłużne czerwone pasmo
chmur przez całą szerokość nieba - skąd
wiem, że to sen - skąd wiedziałem, że nie
był - za pierwszym razem


***

me ne andavo per una larga vallata

attraverso balze rocciose, sempre più in alto
lungo uno dei versanti raggiunsi un valico, da dove
all'improvviso si apriva la vista su un bianco
ghiacciaio che scendeva proprio fino

al lago nella valle dall'altra parte: il ghiaccio si spinge
sott'acqua, finchè non cominciano a spezzarsi le lastre
che da lontano sembrano come dei bianchi vitelli
su un pascolo verde e freddo - di un colore

così glaciale e cristallino che il gelo
ti scuote il corpo, comodamente disteso
sui granito scabro, inondato
dal sole, dal centro del valico

stanno arrivando tre esili figurine, posso
distinguere i pezzi del loro vestiario e perfino
- il vento soffia verso di me - sentire
frammenti del loro discorso. Tutto è

al suo posto, persino l'oblunga scia rossa
di nuvole che attraversa il cielo intero - come mai so
che si tratta di sogni - come mai sapevo che
non lo erano - quella prima volta


MRÓZ

był taki, że drzewa krzyczały
gwiazdy w miarowych odstępach
czasu gasły i osuwały się w dół
z delikatnym brzękiem
tracąnej nożem szklanki

też szukam ciszy
ale samo milczenie
pewnie nie wystarczy?


IL GELO

era tale che gli alberi gridavano
le stelle a intervalli uniformi
di tempo si spegnevano scivolando
in basso con un flebile suono
come sfiorando un bicchiere con un coltello

cerco anche il silenzio
ma starmene taciturno
probabilmente non basta?


***

spada szosa z płaskowyżu, prześwit
Adriatyk jako sina belka, pną się
ciężarówki pod górę, kamieniołom na
zboczu, pył, kolej bedekerowo

wije się wśród kamiennych murków wokół
kamienistych pól, kamiennego muru kościoła
z dwunastego wieku, pole pachnie
niebiesko i słono, słynny taniec śmierci

dojeżdża na rówinę, bryza, skwar
wodorosty gniją, odpływ, ryby przekupek
mają skórzane oczy. blondyni Albańczycy
mają morele,fresk się łuszczy, w świetle.

morze niesie holowniki, smar, pod wieczór
lyka kulę słońca. niesie dźwięki
z hotelu przez zatokę, fokstrot
Triest jako światła, mury stygną.


***

la strada guizza dall'altipiano, spazio
l'Adriatico come una trave azzurra, i camion
arrancano su per la salita, una cava di marmo
sul pendio, polvere, il treno alla bedeker

va zigzagando tra i muretti di pietra intorno
alla pietrosa campagna, al muro di pietra della chiesa
del dodicesimo secolo, i campi sanno di turchina
fragranza salmastra, la famosa danza macabra.

arriva in pianura, il maestrale, la calura
le alghe sanno di marcio nella bassa marea, i pesci
delle pescivendole hanno occhi di cuoio, i biondi
albanesi vendono pesche. l'affresco si sgretola, nella luce

il mare porta il catrame, i rimorchiatori, di sera
inghiotte la rossa palla del sole, porta la musica
dall'hotel oltre il golfo, il fox-trot
Trieste come una luminaria, il muro si sta raffreddando.


WSPANIAŁE, ŚNIEŻNOBIAŁE PRANIE

Nowoczesne kobiety kupują proszek Lanza
Grzeczne dziewczyny idą do nieba
Moja dziewczyna na szczęście idzie wszędzie
Czasami pada śnieg w kwietniu
Czasami czuje się jak zwykły śmieć
Czasami pada śnieg na balkony w kwietniu
Na wspaniałe, śnieżnobiałe pranie


STUPENDA BIANCHERIA DAL NIVEO CANDORE

Le donne moderne acquistano il detersivo Lanza
Le brave ragazze vanno in paradiso
La mia ragazza va grazie a Dio dappertutto
Talvolta nevica in aprile
Talvolta mi sento una vera e propria nullità
Talvolta in aprile nevica sui balconi
Sulla stupenda biancheria dal niveo candore


ZACZYNA SIĘ RÓŻOWA CHWILA

zaczyna się różowa chwila
wyblakła noc raptownie staje się świtem
właśnie tak, przelotnie, różowieje
jej ciało, kiedy zakwita spod materiału

coraz więcej nieba zagarnia świeży blask,
spychając na bok wodnisty atrament obmywający
ostatnie gwiazdy. różowy świt przypatruje się
znad horyzontu, w ciszy. dokładnie tak samo

przesuwa się brzeg jej ubrania, tak samo
różowią się jej policzki. bardzo ulotna
i delikatna chwila. bo już za chwilę jest

śmiała i oczywista jak ranek - za chwilę
południe, spiekota, oddech przyspiesza,
zasycha nam w gardłach.


INIZIA IL ROSEO MOMENTO

inizia il roseo momento
la pallida notte d'un tratto si trasfigura in aurora
in modo uguale, simultaneamente, diventa roseo
il suo corpo in fiore da sotto i drappi

il fresco splendore si prende sempre più cielo
mentre spinge via l'acquoso inchiostro che irrorava
le ultime stelle. la rosea aurora guarda assorta
di là dall'orizzonte, in silenzio, esattamente così

si muove l'orlo della sua veste, proprio così
si arrossano le guance, un attimo fugace
molto tenero. dato che già l'istante seguente

è audace ed evidente come l'alba - un altro istante
ed è mezzogiorno, un calore pazzesco, respirazione accelerata
le nostre due bocche asciutte.


***

moja przyjaciółka znów jest ze mną
czuję ją w płucach, wzdłuż kręgosłupa
czuję jej krew w swoich żyłach
moja przyjaciółka jest ze mną
co znaczą dwa miesiące - dwa lata
- cztery życia bez niej - zmarnowane i tyle
Ziemia znów obraca się pod stopami
i niebo obsypane gwiazdami nie musi
krzyczeć, drzeć się, rozdzierać na szmaty
moja przyjaciółka wróciła
całuje mnie od środka i
w jej oliwkowych i szarych oczach
miłość bez słów o miłości


***

la mia amica è di nuovo con me
la sento nei polmoni, nella colonna vertebrale
sento il suo sangue nelle mie vene
la mia amica è con me
che cosa significano due mesi - due anni
- quattro vite senza di lei - sciupati, ecco
la Terra ricomincia a girare sotto i piedi
e al Cielo, cosparso di stelle, non occorre
gridare, sbraitare, demolire
la mia amica è ritornata
mi bacia nell'intimo e
nei suoi occhi verdi e grigi
l'amore parla d'amore senza parole


PRZEPIĘKNA CISZA, PRZEPIĘKNA MUZYKA

jakie erotyki można układać do Boga,
do konopi, do śliwek w lodówce
jak kolorowo odbija się słońce od asfaltu
ile wspaniałych zagłębień Twojego ciała

jak precyzyjnie łączy się krew z powietrzem
jak pomysłowo ustawione kamieniczki
jakim prezentem potrafi być chwila
oddechu między było i będzie


SPLENDIDO SILENZlO, SPLENDIDA MUSICA

quali erotismi è possibile accordare con Dio,
con la canapa e le prugne nel frigorifero
in che modo pittoresco si riflette il sole sull'asfalto
quante meravigliose fossettine nel tuo corpo

con quanta precisione si connette il sangue con l'aria
con quanta fantasia sono collocate le casette
che regalo può essere un momento
di distensione tra era e sarà


(ROKICINY)

fiolet, wygrzana micha nieba
odwrócona do góry dnem. dwie
błyszczące wstążki po odrzutowcach
wystają z horyzontu.

ktoś wspina się na pagórek obok torów.
w kadrze okna mieszczą się buty
i chude łydki. krowi pysk literatury
okrągłymi ruchami przeżuwa papier

widzę ją wyraźnie, wyciągniętą
w trawie, w pierwszych mgłach wieczoru
bije się ogonem po bokach. głęboko
wciętą drogą idzie dokądś kobieta z dzbankiem.


(ROKICINY) (*)

la violetta e rovente scodella del cielo
con il fondo rivolto all'insù. due
nastri scintillanti dietro i reattori
sono appuntati sopra l'orizzonte.

qualcuno sale sulla collina vicino alle rotaie
nel vano della finestra un paio di scarpe
e magri polpacci. il muso di vacca della letteratura
con mosse rotonde mastica la carta

la vedo chiaramente, sdraiata
sull'erba, nelle prime nebbioline della sera
si batte le anche con la coda. lungo la strada
profondamente infossata va una donna con un secchio.

(*) Villaggio polacco


PROUST REVISITED

tak więc w tym wilgotnym powietrzu
leniwie dopalała się rozmowa
przeniesiona z tramwaju. właśnie

bez pośpiechu wydobywałeś z pamięci
sprośne przyśpiewki druhen na jakimś
wiejskim weselu zeszłej zimy

nie do końca jasny ciąg skojarzeń
sprawił, że ujrzałem się, zdrapującego
zaschniętą krew ze srebrnych nożyczek

którymi grzebałem w dziurze w zębach
całkiem kiedy indziej. i zdanie
tłukące się wtedy po głowie

też bez większego związku
z sytuacją: już nigdy, przenigdy
stałego lądu pod stopami.


PROUST REVISITED

così dunque in quell'aria umida
languiva pigramente la conversazione
che si è trasferita dal tram, or ora

evocavi piacevolmente il ricordo
di un rustico e vivace ballo eseguito dalle damigelle d'onore
a un matrimonio paesano l'anno scorso d'inverno

una serie non del tutto chiara di associazioni d'idee
provocò di vedere me stesso mentre stavo grattando via
il sangue rappreso da un paio di piccole forbici lucenti

con le quali frugavo nei buchi dei miei denti
da un'altra parte, del tutto altrove. e la frase
che allora rimbombava nella mia testa

anche senza qualche particolare rapporto
con la situazione: mai, mai più
una solida base sotto i piedi.


***

życie, epopeja rozkładu ciała!
już myślałbyś, że wszystko wskakuje
na wspaniałe tory, a tu - w lustrze
wyszczerza się drugi podbródek. ojciec
twierdzi, że koło trzydziestki powinienem
przestać pisać, inaczej stanę się

"takim dupkiem jak Herbert". ale jak nie
tworzyć urojonych piękności, kiedy każdym
nerwem czujesz flaczenie tej podstawowej.
dwadzieścia pięć przesikanych, przesmarkanych
i cielęcych lat jako preludium, przez
kontrast podkreślające to, co dzieje się

potem. a mowa dopiero o stadium rozkładu
cynicznie nazwanym "wiekiem dojrzałym"!
nie wyobrażam sobie, żeby ktoś był w stanie
wyobrazić sobie starość, zanim tam się nie
znajdzie, unieruchomiony za stołem, krzyczący
"kelner! ja tego nie zamawiałem!"


***

la vita, epopea dello sfacelo del corpo!
stavo per pensare che tutto avesse già imboccato
la strada migliore - ed ecco che dallo specchio
mi si para dinanzi ghignando il doppio mento. mio padre
sostiene che attorno ai trent'anni dovrei
smettere di scrivere, altrimenti diventerò

"un imbecille pari a Herbert", ma come non
creare la bellezza inventata, se senti con ogni
nervo lo sfacelo di questa che è la più elementare.
venticinque anni, passati a fare la pipì, a frignare
e a vivere come un vitello è come un preludio, che
per contrasto sottolinea tutto ciò che succede

dopo. e penso solo allo stadio di disfacimento
che cinicamente viene chiamato "età matura"!
non riesco a immaginare che un tizio qualunque possa
rappresentarsi la propria vecchiaia, finché non si trova dentro
personalmente, dietro il tavolo come nella presa delle tenaglie,
a gridare "cameriere! io non ho ordinato questa roba!"


13

bruki i asfalt wołają: zmieniłeś się.
odbijanie się kroków od twarzy domów woła:
zmieniłeś się. sam na ulicy, dawne grepsy
nie utrzymują ciężaru. zetlała lina.

pierwszy śnieg chce ułagodzić krajobraz,
walczy przez chwilę z szarą temperaturą
chodników, jest zupełnie ciepło. zostaje
delikatną posypką, potem mokrym, potem niczym.

drugi śnieg przez noc opatula goliznę
jezdni w kamizelkę, na alejkach
można wyślizgać szlaję. cofa mnie w dzieciństwo,
znów jednozłotowe monety w kieszeni, niegroźne

przedzieranie się przez cierpliwą pionową pierzynę.


13

i selciati e l'asfalto chiamano: sei cambiato.
l'eco dei passi chiama dalle facciate delle case:
sei cambiato. solo per la strada. le vecchie frasi
non reggono il peso. una corda consunta

la prima neve vuole ammorbidire il paesaggio
per un istante lotta con la grigia temperatura
dei marciapiedi, fa straordinariamente caldo, si trasforma
in soffice nevischio, poi in umidità, poi in nulla.

di notte altra neve ricopre con una giacca
la nudità della strada, nel passeggio si può
fare una pista di pattinaggio. mi evoca l'infanzia,
di nuovo monetine da uno zloty in tasca, non rischioso

inoltrarsi attraverso il paziente piumino verticale.


(HENRYK GRYNBERG)

spacer po zaśnieżonym lesie, spokojna myśl
że wszystko najpewniej zacznie się od początku
ciekawe kogo tym razem wybiorą na Żydów

mróz w kręgosłupie kiedy wszystkie
psy we wsi zaczynają szczekać:
paranoja, jasnowidzenie?


(HENRYK GRYNBERG) (*)

una passeggiata nel bosco innevato, pensando tranquillo
che tutto probabilmente ricomincerà da capo
ma adesso chi dovrà fare la parte degli ebrei

mi vengono i brividi quando tutti
i cani del paese incominciano ad abbaiare:
paranoia, visione profetica?

(*) Scrittore polacco di provenienza ebraica, dal tragico destino durante la guerra.


MAŁE HElMATY

to było zanim przedłużyli linię tramwajową do Widoku
ale położyli już tory
chodziłem codziennie ze szkoły
po torach od starej pętli w Bronowicach
która była wtedy jedyną pętlą
ze skajowym tornistrem na plecach
mogłem mieć z dziewięć lat
pod starym kasztanem na rogu Przybyszewskiego
który nie był dla mnie wtedy rogiem Przybyszewskiego
nie czytałem tabliczek z nazwami ulic
ani w ogóle nic nie wiedziałem o artystach i dekadentach
nie interesowało mnie to
który był dla mnie rogiern z witryną zabawkowego
gdzie zazwyczaj robiłem sobie przerwę w marszu
i podziwiałem plastikowe samochody, czerwone i żółte
pod starym kasztanem w złotym słońcu
w złotym pyle zawieszonym w powietrzu
bawiła się mała dziewczynka.
i zapytała:
wolałbyś być głupi, czy mieć siedem dziur w głowie
często nie wiem, co odpowiedzieć, kiedy kobiety pytają
nie inaczej w tamtych czasach
powiedziałem niepewnie: chyba wolalbyrn być głupi
dziewczynka zaśmiała się, zadowolona:
twoje życzenie już się spełniło!
już jesteś głupi, mogłeś wybrać siedem dziur w głowie
wszyscy to mają i nic im się nie dzieje
poszedłem, zadumany nad mądrością dziewczynki
dalej w to popołudnie spełnionych życzeń


PICCOLE PATRIE LOCALI

successe prima che allungassero la linea del tram fino al borgo di Widok
però le rotaie c'erano già
ogni giorno di ritorno dalla scuola vi camminavo sopra
dal vecchio capolinea a Bronovice (*)
che era allora l'unico capolinea
con la cartella di plastica sulle spalle
avevo circa nove anni
sotto il vecchio ippocastano all'angolo Przybyszewski
che allora per me non era l'angolo Przybyszewski
non leggevo le targhe coi nomi delle vie
e non sapevo niente sugli artisti e i decadenti
non mi interessavano
per me era solo l'angolo con una vetrina di giocattoli
dove di solito mi fermavo strada facendo
e ammiravo le automobiline di plastica, rosse e gialle
sotto il vecchio ippocastano al sole d'oro
nel dorato pulviscolo sospeso nell'aria
giocava una piccola bambina
e mi chiese:
che cosa avrei preferito: essere uno sciocco o avere sette buchi in testa
spesso non so che cosa rispondere alle domande femminili
neanche in quei tempi era diversamente
le risposi esitante: probabilmente preferirei essere uno sciocco
la bambina scoppiò a ridere, tutta soddisfatta:
il tuo desiderio si è avverato!
sei già sciocco, avresti potuto sceglierti i sette buchi in testa
li ha ognuno e non è affatto una cosa grave
proseguii il cammino, incantato dalla saggezza della bambina
inoltrandomi in quel pomeriggio di desideri appagati

(*) Rione di Cracovia


POWITANIE JESIENI W RUMUŃSKlM AUCIE
NA AUSTRIACKlEJ SZOSIE

światło powoli wycieka, coraz łatwiej uwierzyć
że kłębiaste zamki, miasta, różowe, lśniące mury
nie mają własnego ciężaru. ciała. że są mgłą, parą
wodną, czymś takim. coraz ciemniejsze ptaki lila
pokryte futrem, jesień dosiada ich. poblask z dołu,

zza horyzontu. wiatr rozprowadza go w pasma, jeszcze
delikatniejsze, przędzę, z której utka się drobny deszcz.
tracenie z oczu miejsc, zostających za tylną szybą,
przeczucie tych, w których stronę toczą się koła. pod wiatr,
pod bure i nie wiadomo kiedy zgęstniałe skrzydła nieba.

uroczyste sklepienie podparte skwierczącą kolumnadą
błyskawic. woda mężnieje, krzepnie, falista kurtyna
przez moment łączy niebo z szosą. zaraz rozpierzcha się
z powrotem w pojedyncze krople. już po drugiej stronie.
front przeszedł, czy my przejechaliśmy

pod frontem. po tamtej stronie oczekiwanie, pogodna melancholia
wśród śmietankowych chmur. po tej szarość w miejsce
błękitu z różem, w górę zwrócone plecy Ziemi.


BENVENUTO ALL'AUTUNNO IN UNA MACCHINA
ROMENA SU UNA STRADA AUSTRIACA

la luce pian piano sta scemando, sempre più facile è credere
che i castelli a treccia, le città, i rosei muri scintillanti
senza peso. senza corpo. siano nebbia, vapore acqueo,
qualcosa di simile. sempre più scuri uccelli violetti,
ricoperti di peluria, l'autunno li cavalca. la luce sale dal basso,

dall'orizzonte, il vento la scompone in fasci, poi la fa ancora
più sottile, a fili, dai quali si dipanerà una minuta pioggia
davanti agli occhi svaniscono gli spazi, rimasti dietro il vetro posteriore,
la percezione di questi, contro i quali girano le ruote, contro vento,
sotto le ali grigio brune del cielo, ingrandite chissà quando.

la splendida volta celeste, sostenuta da un colonnato crepitante di
lampi, l'acqua è una cortina sempre più vigorosa, solida e ondeggiante
che per un attimo unisce il cielo alla strada. subito dopo si sparpaglia
di nuovo in singole gocce. già dall'altra parte.
il fronte è ormai passato, oppure siamo stati noi a superarlo.

di là dall'attesa, serena malinconia
tra nuvolette vaporose, qua invece il grigiore
del roseo azzurro, il dorso della Terra puntato verso l'alto.


***

trzydziesty lutego
znowu jest
blask ślizgający się przez
stalowe i szare gałęzie
bez zmiękczających liści na brzegach
zszedł śnieg i wiatr robi wiry
z pokładów piasku narosłych przez zimę
na chodnikach
trzydziesty lutego
chwila wciśnięta między ziarna piasku
słońce usiadło na dachu wieżowca
stoliki na zewnątrz pierwszy raz w tym roku
goście mocno trzymają się kufli
pełnych teraz blasku i piasku
cień wieżowca ciemny lodowy miecz
o dwa kroki stąd
nie przesuwa się
jeszcze nie
blask przelewa się przez brzegi kufli
czas zaczepia się na gładkich gałęziach
słońce zawisa w miejscu, jak gdyby
usłyszało nowoczesnego Jozuego
trzydziesty lutego –


***

trenta febbraio
di nuovo
il bagliore che scivola oltre
i grigi rami d'acciaio
senza le malleabili foglie ai margini
la neve si è sciolta e il vento vortica
strati di polvere che sono cresciuti d'inverno
sui marciapiedi
trenta febbraio
un istante stretto tra granelli di sabbia
il sole si è seduto sul tetto della casa a torre
quest'anno i tavolini per la prima volta all'aperto
i bevitori si aggrappano con forza ai bicchieri
che ora sono colmi di bagliori e di sabbia
l'ombra della casa oscura una spada gelata
due passi più in là
non si sposta
adesso non ancora
il bagliore si riversa oltre gli orli dei bicchieri
il tempo s'impiglia nei rami lisci
il sole spazia immobile come
avesse sentito un moderno Giosuè
trenta febbraio –


NIEDALEKO JOWISZA

mówili w wiadomościach:
niedaleko Jowisza znaleziono słone oceany
pod lodową skorupą
słone oceany pod lodową skorupą!
jak podziemne rzeki, to zbliżamy
to znów oddalamy się od siebie
otwierają się i zamykają kwiaty dzienne
księżyc po udanej diecie znowu grubnie
tęsknię do twoich ciepłych, słonych oceanów
pod skorupą, która bywa lodowata
co tylko dodaje smaku tej planecie

film o mutantach, efekty specjalne
szokujący makijaż
niepotrzebne i tyle
wieczorne niebo błyszczy nieziemskim fioletem
pagórki na horyzoncie drżą w oczekiwaniu:


NON LONTANO DA GIOVE

notiziario informativo:
non lontano da Giove hanno trovato oceani salati
sotto la crosta di ghiaccio
oceani salati sotto la crosta di ghiaccio!
come due fiumi sotterranei ci avviciniamo
poi nuovamente ci allontaniamo
i fiori del giorno si aprono e si chiudono
la luna dopo una efficace dieta dimagrante sta di nuovo ingrassando
ho nostalgia dei tuoi caldi oceani salati
sotto la crosta che talvolta è gelida
e rende questo pianeta solo più voluttuoso

film sui mutanti, effetti speciali
trucco scioccante
non sono assolutamente necessari
il cielo della sera risplende d'un viola etereo
le colline all'orizzonte fremono nell'attesa:


9

filmowy pociąg wjeżdża na stację po szynach perforacji.
albo wyjeżdża tyłem, wszyscy chodzą tyłem. zbierają
dym z powietrza, wdmuchują w papierowe tutki.

w życiu tak nie ma. niewiele do odkręcenia:
w jednym błysku, schylony nad kuchenką
(wyjadając makaron z dna garnka) przenikasz

depeszę od dwóch stóp równoległych w dole.
albo budzisz się, skurczony, tak jak, skurczony, zasypiałeś
ciskasz ciało w ramę auta, nie odzywasz się nic.


9

il treno dei film arriva alla stazione sui binari della perforazione
o riparte a ritroso, tutti camminano indietro, asssorbendo
il fumo dall'aria, lo soffiano in tubetti di carta.

nella vita non è così. ben poco si può correggere del passato:
in un baleno, chino sopra il fornello (mentre raschi
i maccheroni dal fondo della pentola) comprendi

il telegramma delle piante dei piedi, parallele, sottostanti.
oppure ti svegli, rannicchiato, come rannicchiato, ti sei addormentato,
getti il corpo nel telaio dell'automobile, non dici nulla.


WIOSNA

handluję karabinami, obciera mnie pas z wszytym złotem,
noga monotonnie gnije. taki sen trwa trochę mniej niż dwadzieścia lat.
po przebudzeniu przychodzi przyjaciel B., robotycznie
przeskakuje mu głowa. bez słowa zabiera drobne przedmioty ze stołu

i chce wychodzić. nachodzi go duch Faraona, przymusza do bezeceństw.
kiepskie dla synów jaskółki są jesienie z zapachem palonych liści
i długie, szczerzące nagie gałęzie przedwiośnia. chciałbym,
żeby nie musiał wciąż oglądać, jak ściany pokoju rozginają się,

jak po sąsiedzku skwierczy piekło z szatanami. zmyłki chemikaliów
w głowie. czy fakty, wobec których pozostaje z szacunkiem skłonić głowę.
czy najnowszy premier, któremu widnieje, jest mniej, czy bardziej szalony
czy mniej szalony jest ten, co centryfugę świata łapie za słowa.


PRIMAVERA (*)

faccio traffico di carabine, mi ulcera il centurone con l'oro cucito dentro,
la gamba mi marcisce in modo monotono, questi sogni durano da quasi
vent'anni. quando mi sveglio, viene l'amico B., dimenando la testa come
un robot, senza parola raccoglie briciole e oggettini dal tavolo e vuole uscire.

lo spirito del Faraone lo tormenta sollecitandolo a essere sfrontato. gli autunni
con l'odore di fogliame bruciato e il lungo periodo prima della primavera, con i rami
spogli e screpolati, non sono il meglio per i figli delle rondini, vorrebbe che per lui
non fosse necessario guardare senza sosta in che modo si curvino le pareti nella stanza

e come subito accanto crepiti l'inferno pieno di diavoli. gli inganni dei reagenti
in testa. ossia i fatti di fronte ai quali bisogna chinare rispettosamente il capo.
oppure il nuovo eletto premier che proclama e indice visioni, è più o meno pazzo
o è meno pazzo chi cerca di acchiappare la centrifuga del mondo per le parole.

(*) NdA: Inizia con il riassunto della sorte di Rimbaud, quando ha smesso di scrivere andando
in Africa, poi la poesia riguarda le esperienze di un mio amico schizofrenico. Questo poeta polacco
dimenticato che ho conosciuto chiamava "i figli delle rondini" gli artisti (o le persone sensibili in genere).


FRAGMENTY Z WIERSZA „TERMOS – WERSJA” (2004)

[…]

masz w twarzy dwie kobiety, młodszą i starszą,
powiedzmy za dwadzieścia lat. młodszą się
uśmiechasz, starszą patrzysz. patrzysz? nie ma
czasownika na takie natężenie. ktoś stoi za tobą,
kładzie ci rękę na ramieniu, leciutko. w piwnicy
gra Cartier-Bresson z Nigelem Kennedym.
ten zagra z każdym. dźwięk wysnuwa się z kratki
u stóp bankomatu. jak pyszne zapachy,
które w kreskówkach chwytają postacie za nos
palcami z dymu i gdzieś prowadzą.

[…]

mój gość pojechał, a ja mam trochę przemyśleń.
no, jakoś się nam nie składa. w każdym razie nowy
półtajny numer wynosi: pa. (puszczę sygnałka, lubisz?)
nie umiem w dwóch językach na raz. jak nie wszystkie
komunikaty przetłumaczone na wierzchni, to
wolę już kliknąć drugą flagę. Wenecji-Friuli.
gdzie o rzut beretem mieszka ludzka rybka
i buty są w Bacie na bloku granicznym eleganckie
choć tanie. już po drugiej stronie: ogród w Sežanie
bardziej by pasowało nazwać skwerem botanicznym,
na terminalu wąsami powiewają i szumią tirowcy.
nie widziałem, ale wiem. mówiła mi żona.
i to jest mój problem z tobą. nie licząc innych
spokrewnionych i niespokrewnionych dziewcząt,
rozumiesz, nie? nie. przygnębiasz, tym mascarpone.

[…]

szepce jej do ucha: mamy swoją piosenkę, wiesz?
jak to możliwe? misz arif. czarno-biały
Abdel Halim śpiewa pieśń o irygacji,
zbiorniku asuańskim. teraz śpiewa ona: czy cię kocham?
ana marafszi, ana marafszi. nie wiem tego.
ten znów o zbiorniku. posadzimy rzepę, bakłażany.
wyznaczymy drzewom: ty jabłka, ty misz-misz. morele.
nie może nam wiatr wywiać gleby. warzywa się zdadzą.
zawsze chciałem zjeść kaki. albo chociaż o tym zaśpiewać.
a ona: zjadł mnie oryks. jak kolokwintę,
trującą dynię. nikomu innemu to się nie uda.
jesteś oryksem? masz proste rogi? no nie wiem, nie wiem.
ana marafszi, habibi. będziesz chodził struty.


FRAMMENTO DELLA POESIA "TERMOS-VERSIONE" (2004)

[…]

nel volto hai due donne, una più giovane e l'altra più
vecchia, diciamo vent'anni passati. con la più
giovane sorridi, con la più vecchia guardi. guardi? non
c'è verbo per tanta intensità. qualcuno sta dietro di te,
posa leggermente una mano sulla tua spalla. in cantina
suona Cartier-Bresson con Nigel Kennedy, costui
suonerebbe con chiunque, il suono si diffonde da sotto
la grata ai piedi del bancomat. come un profumo ricco
e penetrante che nei cartoni animati piglia le figure
per il naso con dita di fumo guidandole chissà dove.

NdA: Nigel Kennedy - famoso violinista inglese, ora vive a Cracovia, sposato con una polacca.
Conosciuto per le sue eccentriche esibizioni artistiche.


[...]

il mio ospite è partito, io invece sto qui a riflettere
beh, non riusciamo a intenderci, in ogni modo il nuovo
numero a metà segreto è: addio. (ti chiamo col cellulare, ti va?*)
non so farlo in due lingue simultaneamente, se tutti i messaggi
non sono tradotti in superficialese, preferisco cliccare
un'altra bandiera. Quella del Friuli-Slavia Veneta.
dove vicinissimo vive il proteo** e le scarpe Bata
al posto di blocco sono eleganti, benché a buon mercato.
già dall'altra parte: per l'orto botanico a Sežana sarebbe
più appropriato il nome di area verde botanica. al terminal
gli autisti fanno gazzarra torcendo rumorosamente i baffi.
non lo sapevo, ma lo so, me l'ha detto mia moglie.
e questo è il mio guaio con te. che non tengo conto
delle altre ragazze imparentate o meno, capisci, no? no.
mi fai perdere la pazienza con questo mascarpone.

(*) È una donna che parla.
(**) Anfibio urodelo che vive nelle acque sotterranee, specie nelle grotte della Venezia Giulia
e in Slovenia
.

[...]

le sussurra all'orecchio:abbiamo la nostra canzone, lo sai?
è mai possibile? mish arif. il nero e bianco
Abdel Halim canta una canzone sulla irrigazione,
la diga di Assuan. Ora canta lei: ti amo forse?
ana marafshi, ana marafshi. non lo so.
lui ricomincia a decantare il lago artificiale dove i due
pianteranno le rape, le melanzane, decidendo quali alberi.
tu i meli, tu i mish mish. gli albicocchi. il vento non può
portarci via l'humus. la verdura a nostro pro. volevo
sempre mangiare un kaki o almeno metterlo in canto.
Lei invece: oryx mi ha divorato, come una coloquintide,
una zucca velenosa, nessun altro ci sarebbe riuscito.
sei oryx, hai i corni diritti? beh, non lo so, non lo so.
ana marafshi, habibi. camminerai intossicato.

NdA: In arabo, nel dialetto egiziano: mish arif, anche ana marafshi significano – non lo so;
mish mish – albicocca; habibi – amore mio; Abdel Halim – famosissimo cantante e attore
egiziano negli anni 50 - 60, ha cantato molte canzoni d'amore, ma anche canti di propaganda
per la rivoluzione di Nasser; oryx - antilope d'Arabia, secondo un'antica leggenda si nutre
con zucche velenose che per lei non sono nocive; taluni dicono che secondo questo modello
hanno sviluppato in seguito la rappresentazione dell'unicorno o liocorno.


ROK ZAWINĄŁ OGONEM I MACHA TERAZ KRÓTKIM

jednocyfrowe dni, jednocyfrowe miesiące
i słońce na krótko tutaj zagląda
wilgoć i zapach tężeją w powietrzu
od łąk nad Rudawą sypie drobnym śniegiem
popychasz mnie lekko, lekko
jak szufladkę kompaktu
stawiam opór lekki, lekki
ale zawsze ulegam
księżyc zaszedł, znów jest tuż przed świtem
pierwsi ciecie szurając nogami
wychodzą posypać chodniki szorstkim piaskiem
podczas gdy my wychodzimy z siebie
w gorące, słodkie wnętrze pomarańczy
albo stajemy, zupełnie bezbronni
na rozległym, mroźnym polu
licząc na to, że jeszcze raz się uda
że odnajdziemy się dotykiem
zawirujemy w tańcu
lekko, lekko
drobne muśnięcia znaczą wiele
drobne muśnięcia znaczą szlak na ciele.


L'ANNO HA ARROTOLATO LA CODA E ADESSO SCODINZOLA
CON LA PARTE SCORCIATA

i giorni e i mesi di un solo numero
in cui il sole appare solo brevemente
l'umidità e gli odori si condensano nell'aria
dai prati sopra Rudava fiocca minuta la neve
mi spingi lievemente, delicatamente
come il cassetto del CD
ti pongo leggermente, dolcemente
resistenza ma poi mi arrendo
il mese è trascorso, di nuovo sul far dell'alba
i primi portinai vanno a cospargere di ghiaia i marciapiedi
mentre noi due fuori di sé entriamo
nel caldo e dolce midollo dell'arancia
o indugiamo totalmente impotenti
in mezzo alla vasta e fredda campagna
sperando che prima o poi riusciremo
a ritrovarci nuovamente a contatto
e ricominceremo a ballare
lievemente, dolcemente
le piccole carezze significano molto
i minimi tocchi lasciano tracce sul corpo


Le poesie qui proposte sono state selezionate dalle cinque prime raccolte enumerate nella nota bio-bibliografica (pubblicate in Polonia) e dall'antologia trilingue pubblicata in Slovenia Il sole sull'asfalto.

NdT: Miłosz Biedrzycki (nato in Slovenia) con la madre slovena (la nota Katarina Šalamun Biedrzycka, saggista e traduttrice) hanno tradotto le poesie in sloveno, le quali - confrontandole con i testi originali polacchi - sono poi state tradotte da me in italiano.

 


VERSI AL POSTO DELLE INGIURIE
di Miłosz Biedrzycki


Penso che noi in maggioranza conosciamo la sensazione che in certi momenti "viviamo più" (intensamente). Ogni colore è più vivo, ogni tendine e osso nel corpo più scoperti e palesi, la presenza di qualche persona più schietta ed evidente. Questa sensazione può nascere dopo una passeggiata sulla passerella sopra un abisso, nella foga della passione amorosa, o quando dopo un difficile problema cerebrale "clicca" la soluzione, nei credenti quando si sentono pervasi dal divino o dalla santità, e talvolta perfino senza alcun motivo.
Sostengo che l'arte di qualità e la creatività in genere rendono possibile vivere quegli "istanti più" (intensi), non necessariamente sulla passerella che sovrasta l'abisso, anche nell'intimità di una poltrona o nella quiete appartata di una galleria d'arte. Tra differenti categorie e correnti artistiche la poesia è quella che in maniera più coerente si distingue in relazione alla lingua e nei rapporti con la lingua. "I limiti del mio linguaggio sono i limiti del mio mondo": questo motto ripetuto spesso l'ha scritto il filosofo Ludwig Wittgenstein. Tramite la poesia, nei "momenti più", che riesce felicemente a realizzarli, noi tutti in quanto uomini possiamo confrontarci con i limiti del nostro mondo, o con i limiti del mondo del nostro prossimo che sono affini ai nostri, ma mai identici. (Prima di scagliare contro qualcuno una bomba o un insulto, leggi piuttosto almeno qualche suo verso).


Traduzione in italiano di Jolka Milič

 


Miłosz Biedrzycki
poeta, traduttore e geofisico è uno dei più conosciuti autori polacchi della cosiddetta generazione "brulion". Nato nel 1967 a Capodistria in Slovenia, da madre slovena e padre polacco, vive a Cracovia in Polonia, ma per ragioni di lavoro, con lunghi soggiorni all'estero.
Ha pubblicato undici raccolte di poesia,

- otto in Polonia:

  • * (Asterisco), 1993;
  • OO (Due piselli), 1994;
  • Pył / Łyp (Polvere / Strizzate d'occhio), 1997;
  • No i tak (Insomma è così), 2002;
  • 69 (Sessantanove), 2006;
  • Sofostrofa i inne wiersze (Sofostrofa e altri versi), 2007;
  • Życie równikowe (Vita all'equatore), 2010;
  • Porumb (in rumeno significa Granturco), 2013.
- tre all'estero:
  • Sonce na asfaltu / Słońce na asfalcie / Il sole sull'asfalto (Edizione trilingue), Slovenia, 2003;
  • 69 (69), USA, 2010;
  • Vrlina špargljev (Le virtù degli asparagi), Slovenia, 2013.


(Foto di Karina Stempel)

jolka.milic@siol.net