| CARLOS SAURA W TRZEBINI 
czy pamiętasz, jak na zagranconej podłodze
twojego mieszkania piliśmy piwo, gadali,
 trochę grali, telewizor snuł swoje pół-
 senne przywidzenia, pozbawiony głosu
 przekręceniem gałki; stopniowa jakaś niema
 namiętność,rozgrywająca się na ekranie
 w poruszeniach warg, przymknięciach oczu,
 domniemanym szeleście staroświeckich sukni
 przedarła się na środek pokoju i już do końca filmu
 patrzyliśmy w ciszy na niesłyszalne ruchome obrazy;
 aż zaświeciły się napisy, wyjawiając
 nazwisko reżysera.
 
 w uliczkach obramowanych lipcowym słońcem,
 w widoku na wzgórza falujące zbożem, kominy
 elektrociepłowni bodące niebo na drugim planie,
 w pracowniczych autobusach wiozących drugą zmianę,
 tabliczkach z łacińskimi nazwami, przybitych gwoździami
 do pni drzew w parku, w natarczywej czereśniowości lodów
 zapalają się i gasną sygnały, podobne do niespodziewanego
 pomarańczowego rozbłysku słońca widzianego czasem
 z okien pociągu.
 CARLOS SAURA A TRZEBINIA (*)
 
ti ricordi come sul pavimento ingombro del tuo
appartamento bevavamo birra, chiacchieravamo,
 giocavamo un po', il televisore diffondeva le sue semi-
 oniriche visioni - gli abbiamo tolto la voce -
 girato il bottone, gradatamente una specie di muta
 passione che si svolgeva sui video con movimenti
 di bocche, palpitare d'occhi, il presumibile
 frusciare di vesti antiquate, irruppe
 in mezzo alla stanza e noi fino alla fine del film
 guardavamo in assoluto silenzio le mobili sequenze;
 e dopo sono apparse le luminose scritte
 e siamo venuti a sapere il nome del regista.
 
 nelle viuzze che il sole di luglio
 sta incorniciando, nella veduta sui colli dove ondeggia il grano,
 e dietro di loro i comignoli della centrale elettrica svettano contro il cielo,
 negli autobus degli operai che proprio ora trasportano i secondi turnisti,
 nelle targhette con i nomi in latino, inchiodate agli
 alberi nel parco, nel vistoso color ciliegia dei gelati,
 si accendono e spengono i segnali, simili all'improvviso
 splendore arancione del sole che talvolta possiamo
 vedere dal treno.
 (*) Carlos Saura: regista spagnolo. Trzebinia: città polacca.
 KAPUSTA W KROKIECIE
 
oczywiście, oczywiście
jeden z tych dni
 kiedy świat się obraca
 wokól  osi Grodzka - Floriańska
 
 bardzo uważnie
 opuszczam nogi z chmury gdzie jestem
 za każdym razem staram się
 trafić w maciupeńki kwadrat Rynku
 
 znajomi w milczeniu
 przepływają o dwadzieścia centymetrów obok
 zajęci własnymi
 pulsującymi wzorami na szkle
 
 fioletowy zmierzch kryje
 pomarańczowe polewaczki
 krańce olbrzymiej płaskiej przestrzeni
 zaginają się i podnoszą
 CAVOLI NELL'OMELETTE
 
certo, certo
uno di quei giorni
 in cui il mondo gira intorno
 all'asse delle vie Castello - San Floriano
 
 con molta attenzione
 calo i piedi dalla nuvola dove mi trovo
 ogni volta mi sforzo di atterrare
 nel minuscolo quadratino della Piazza grande
 
 i miei conoscenti tacciono
 sospesi in aria venti centimetri più in là
 assorti nelle proprie
 palpitanti figure sul vetro
 
 il crepuscolo violetto cela
 vetture color arancione
 gli orli dell'enorme piattaforma
 stanno volgendosi all'insù
 ***
 
mgła podniosła się
świat wygląda jak świeżo wymyty po deszczu
 chmury suszą się na sznurze drutów elektrycznych
 
 kto wie, może to i jest jakieś wyjście
 utrzymać napięcie przez chwilę, przez chwilę i jeszcze przez chwilę
 
 na pięcie
 albo na palcach, wypatrując zarysów przyszłych
 odgarniając z twarzy mgłę wspomnień o przeszłych
 
 skrawek tęczy zaczepił się na zwełnionej chmurze
 patrzę pod nogi, potem znowu w górę
 już go nie ma
 ***
 
la nebbia si è alzata
il mondo è come lavato di fresco dopo la pioggia
 le nuvole si asciugano sulle corde dei fili elettrici
 
 chissà, forse si tratta veramente di una via d'uscita
 mantenere la tensione per un attimo, per un attimo e un altro ancora
 
 sui talloni
 o in punta di piedi, per scorgere le linee delle cose future
 mentre ti togli dal volto le nebbie dei ricordi di cose trascorse
 
 un pezzetto di arcobaleno si è conficcato in una nube vaporosa
 guardo in basso, poi di nuovo verso l'alto
 e non c'è più
 JESEN JE UMRLA (*)
 
skupaj s prvim rumenim listom. vso noč
se je borila za življenje s človekom s konjsko grivo
 zanosno je pozdravila sivo jutro nad Šlezijo
 ropot koles vlaka jo je pustil nekje zunaj. na
 svidenje škrlatni cvetovi poletnih sončnih zahodov
 vroča kri zemlje zamrla v kaleh vinogradov:
 na popackanih kuhinjskih tleh
 smo poletju priredili sedmino ne da bi vedeli
 da pod okni jesen že razpada. na svidenje
 noči piijane od svetlobe golih žarnic in kričanja
 pesnikov na svidenje oči polne ognja pogovori
 polni dima in v čem je človekovo
 bistvo? prelepo truplo jeseni zahteva pač svoje.
 (*) Poljski izvirnik te pesmi - Jesień umarła - se je izgubil, pesnikpa je hotel ohraniti vsaj svojo prepesnitev v slovenščino.
 L'AUTUNNO È MORTO (*)
 
insieme alla prima foglia gialla. tutta la notte
ha lottato per la vita con un uomo dalla criniera equina
 con slancio ha salutato il grigio mattino sulla Slesia
 il fragore delle ruote del treno l'ha lasciato fuori.
 arrivederci fiori scarlatti dei tramonti estivi
 il sangue caldo della terra si è spento nei germogli dei vigneti:
 sul pavimento imbrattato della cucina abbiamo
 fatto la trigesima all'estate, ignorando che sotto
 le finestre l'autunno si stava ormai disfacendo. arrivederci
 notti ebbre di luce di nude lampadine e di schiamazzi
 di poeti arrivederci occhi pieni di fuoco conversazioni
 piene di fumo e in che consiste l'essenza umana?
 il leggiadro cadavere dell'autunno esige la propria parte.
 (*) L'originale polacco di questa poesia - Jesień umarła - si èperduto, ma il poeta l'ha voluta conservare almeno nella
 sua versione in sloveno.
 HRASTNIK
 
co pewien czas konduktor wsuwał głowę przez drzwi
i wykrzykiwał coś, czego zupełnie nie rozumiałem
 choć był to w końcu język mojego dzieciństwa. chyba
 chodziło mu o to, czy nie dosiadł się ktoś nowy
 komu mógłby oglądnąć bilet - czułem się taki spo-
 kojny i rozlużniony, lubiłem myśleć o sobie jak o kimś
 kto po prostu przyjmuje krajobrazy przesuwające się
 za oknem w ukośnych promieniach słońca, kogo czeka
 
 wieczór, frustrujące pół godziny na wylotówce w
 kierunku granicy, odwrót do Mariboru, autobus
 nie taki w końcu strasznie drogi, noc na betonie
 pod nieukończonym wiaduktem. Czech który woła
 "oni - Brno i ja - Brno!" i cały jest radością
 z włosami rozwianymi w biegu do furgonetki właśnie
 hamującej daleko w przodzie, spacer poboczem autostrady
 z chwilowym znajomym - Rumunem, mówiącym tylko po węgiersku,
 
 wracającym do siebie do obozu w Traiskirchen.
 ząb wyłamany na orzeszku ziemnym w samochodzie
 młodego Austriaka, powolne oswajanie się z myślą
 że czas jednak istnieje i tyle, tyle rzeczy
 których nadejścia nie mógł nawet przeczuwać.
 HRASTNIK (*)
 
ogni tanto il controllore infilava la testa oltre la porta
gridando qualcosa che non capivo assolutamente
 sebbene in una lingua che in fin dei conti era quella della mia infanzia.
 probabilmente voleva sapere se ci fosse qualche nuovo arrivato
 al quale potrebbe controllare il biglietto - mi sentivo molto tran-
 quillo e a mio agio, mi piaceva pensare di essere uno di quelli
 che percepiscono semplicemente le immagini che si muovono
 dietro il finestrino nei raggi diagonali del sole, e che la sera
 
 lo aspetta, una spiacevole mezz'oretta sulla tangenziale verso
 il confine, il ripiegamento a Maribor (*), il pullman
 in fondo non è così spaventosamente caro, notte sul cemento armato
 sotto un viadotto non ancora terminato. Il boemo che chiama
 "loro – Brno (**) e anch'io - Brno!" ed è la personificazione della gioia
 coi capelli svolazzanti, mentre va di corsa verso il furgoncino che proprio 	adesso
 si ferma molto più avanti, una passeggiata lungo il versante dell'autostrada
 con un conoscente casuale romeno che parla soltanto ungherese
 
 e torna a casa sua nel campo di raccolta a Traiskirchen.
 un dente rotto mentre sgranocchiava noccioline americane nell'auto
 di un giovane austriaco, pian pianino dovrà rassegnarsi all'idea
 che il tempo comunque esiste e tante, tantissime cose
 la comparsa delle quali non poteva neanche prevedere.
 (*) Località slovena.(**) Città ceca.
 ***
 
szedłem i szedłem szeroką doliną
 przez rumowiska głazów, wciąż wyżej
 jednym z jej zboczy, na przełęcz, skąd
 nagle otworzył się widok na biały
 lodowiec schodzący aż do jeziora
 
 po drugiej stronie: lód
 wpełza pod wodę, aż odłamują się kry
 wyglądające z daleka jak białe cielaki
 na zimnozielonej łące - kolory
 
 tak krystaliczne i mroźne, że chłód
 przebiega ciało, leżące wygodnie
 na szorstkim granicie zalanym
 słońcem. środkiem przełęczy
 
 przechodzą trzy maleńkie figurki, mogę
 dostrzec szczegóły strojów, a nawet
 - wiatr wieje w moją stronę - słyszę
 strzępy ich rozmów. wszystko na
 
 miejscu, nawet podłużne czerwone pasmo
 chmur przez całą szerokość nieba - skąd
 wiem, że to sen - skąd wiedziałem, że nie
 był - za pierwszym razem
 ***
 
me ne andavo per una larga vallata
 attraverso balze rocciose, sempre più in alto
 lungo uno dei versanti raggiunsi un valico, da dove
 all'improvviso si apriva la vista su un bianco
 ghiacciaio che scendeva proprio fino
 
 al lago nella valle dall'altra parte: il ghiaccio si spinge
 sott'acqua, finchè non cominciano a spezzarsi le lastre
 che da lontano sembrano come dei bianchi vitelli
 su un pascolo verde e freddo - di un colore
 
 così glaciale e cristallino che il gelo
 ti scuote il corpo, comodamente disteso
 sui granito scabro, inondato
 dal sole, dal centro del valico
 
 stanno arrivando tre esili figurine, posso
 distinguere i pezzi del loro vestiario e perfino
 - il vento soffia verso di me - sentire
 frammenti del loro discorso. Tutto è
 
 al suo posto, persino l'oblunga scia rossa
 di nuvole che attraversa il cielo intero - come mai so
 che si tratta di sogni - come mai sapevo che
 non lo erano - quella prima volta
 MRÓZ
 
był taki, że drzewa krzyczały
gwiazdy w miarowych odstępach
 czasu gasły i osuwały się w dół
 z delikatnym brzękiem
 tracąnej nożem szklanki
 
 też szukam ciszy
 ale samo milczenie
 pewnie nie wystarczy?
 IL GELO
 
era tale che gli alberi gridavano
le stelle a intervalli uniformi
 di tempo si spegnevano scivolando
 in basso con un flebile suono
 come sfiorando un bicchiere con un coltello
 
 cerco anche il silenzio
 ma starmene taciturno
 probabilmente non basta?
 ***
 
spada szosa z płaskowyżu, prześwit
Adriatyk jako sina belka, pną się
 ciężarówki pod górę, kamieniołom na
 zboczu, pył, kolej bedekerowo
 
 wije się wśród kamiennych murków wokół
 kamienistych pól, kamiennego muru kościoła
 z dwunastego wieku, pole pachnie
 niebiesko i słono, słynny taniec śmierci
 
 dojeżdża na rówinę, bryza, skwar
 wodorosty gniją, odpływ, ryby przekupek
 mają skórzane oczy. blondyni Albańczycy
 mają morele,fresk się łuszczy, w świetle.
 
 morze niesie holowniki, smar, pod wieczór
 lyka kulę słońca. niesie dźwięki
 z hotelu przez zatokę, fokstrot
 Triest jako światła, mury stygną.
 ***
 
la strada guizza dall'altipiano, spazio
l'Adriatico come una trave azzurra, i camion
 arrancano su per la salita, una cava di marmo
 sul pendio, polvere, il treno alla bedeker
 
 va zigzagando tra i muretti di pietra intorno
 alla pietrosa campagna, al muro di pietra della chiesa
 del dodicesimo secolo, i campi sanno di turchina
 fragranza salmastra, la famosa danza macabra.
 
 arriva in pianura, il maestrale, la calura
 le alghe sanno di marcio nella bassa marea, i pesci
 delle pescivendole hanno occhi di cuoio, i biondi
 albanesi vendono pesche. l'affresco si sgretola, nella luce
 
 il mare porta il catrame, i rimorchiatori, di sera
 inghiotte la rossa palla del sole, porta la musica
 dall'hotel oltre il golfo, il fox-trot
 Trieste come una luminaria, il muro si sta raffreddando.
 WSPANIAŁE, ŚNIEŻNOBIAŁE PRANIE
 
Nowoczesne kobiety kupują proszek Lanza
Grzeczne dziewczyny idą do nieba
 Moja dziewczyna na szczęście idzie wszędzie
 Czasami pada śnieg w kwietniu
 Czasami czuje się jak zwykły śmieć
 Czasami pada śnieg na balkony w kwietniu
 Na wspaniałe, śnieżnobiałe pranie
 STUPENDA BIANCHERIA DAL NIVEO CANDORE
 
Le donne moderne acquistano il detersivo Lanza
Le brave ragazze vanno in paradiso
 La mia ragazza va grazie a Dio dappertutto
 Talvolta nevica in aprile
 Talvolta mi sento una vera e propria nullità
 Talvolta in aprile nevica sui balconi
 Sulla stupenda biancheria dal niveo candore
 ZACZYNA SIĘ RÓŻOWA CHWILA
 
zaczyna się różowa chwila
wyblakła noc raptownie staje się świtem
 właśnie tak, przelotnie, różowieje
 jej ciało, kiedy zakwita spod materiału
 
 coraz więcej nieba zagarnia świeży blask,
 spychając na bok wodnisty atrament obmywający
 ostatnie gwiazdy. różowy świt przypatruje się
 znad horyzontu, w ciszy. dokładnie tak samo
 
 przesuwa się brzeg jej ubrania, tak samo
 różowią się jej policzki. bardzo ulotna
 i delikatna chwila. bo już za chwilę jest
 
 śmiała i oczywista jak ranek - za chwilę
 południe, spiekota, oddech przyspiesza,
 zasycha nam w gardłach.
 INIZIA IL ROSEO MOMENTO
 
inizia il roseo momento
la pallida notte d'un tratto si trasfigura in aurora
 in modo uguale, simultaneamente, diventa roseo
 il suo corpo in fiore da sotto i drappi
 
 il fresco splendore si prende sempre più cielo
 mentre spinge via l'acquoso inchiostro che irrorava
 le ultime stelle. la rosea aurora guarda assorta
 di là dall'orizzonte, in silenzio, esattamente così
 
 si muove l'orlo della sua veste, proprio così
 si arrossano le guance, un attimo fugace
 molto tenero. dato che già l'istante seguente
 
 è audace ed evidente come l'alba - un altro istante
 ed è mezzogiorno, un calore pazzesco, respirazione accelerata
 le nostre due bocche asciutte.
 ***
 
moja przyjaciółka znów jest ze mną
czuję ją w płucach, wzdłuż kręgosłupa
 czuję jej krew w swoich żyłach
 moja przyjaciółka jest ze mną
 co znaczą dwa miesiące - dwa lata
 - cztery życia bez niej - zmarnowane i tyle
 Ziemia znów obraca się pod stopami
 i niebo obsypane gwiazdami nie musi
 krzyczeć, drzeć się, rozdzierać na szmaty
 moja przyjaciółka wróciła
 całuje mnie od środka i
 w jej oliwkowych i szarych oczach
 miłość bez słów o miłości
 ***
 
la mia amica è di nuovo con me
la sento nei polmoni, nella colonna vertebrale
 sento il suo sangue nelle mie vene
 la mia amica è con me
 che cosa significano due mesi - due anni
 - quattro vite senza di lei - sciupati, ecco
 la Terra ricomincia a girare sotto i piedi
 e al Cielo, cosparso di stelle, non occorre
 gridare, sbraitare, demolire
 la mia amica è ritornata
 mi bacia nell'intimo e
 nei suoi occhi verdi e grigi
 l'amore parla d'amore senza parole
 PRZEPIĘKNA CISZA, PRZEPIĘKNA MUZYKA
 
jakie erotyki można układać do Boga,
do konopi, do śliwek w lodówce
 jak kolorowo odbija się słońce od asfaltu
 ile wspaniałych zagłębień Twojego ciała
 
 jak precyzyjnie łączy się krew z powietrzem
 jak pomysłowo ustawione kamieniczki
 jakim prezentem potrafi być chwila
 oddechu między było i będzie
 SPLENDIDO SILENZlO, SPLENDIDA MUSICA
 
quali erotismi è possibile accordare con Dio,
con la canapa e le prugne nel frigorifero
 in che modo pittoresco si riflette il sole sull'asfalto
 quante meravigliose fossettine nel tuo corpo
 
 con quanta precisione si connette il sangue con l'aria
 con quanta fantasia sono collocate le casette
 che regalo può essere un momento
 di distensione tra era e sarà
 (ROKICINY)
 
fiolet, wygrzana micha nieba
odwrócona do góry dnem. dwie
 błyszczące wstążki po odrzutowcach
 wystają z horyzontu.
 
 ktoś wspina się na pagórek obok torów.
 w kadrze okna mieszczą się buty
 i chude łydki. krowi pysk literatury
 okrągłymi ruchami przeżuwa papier
 
 widzę ją wyraźnie, wyciągniętą
 w trawie, w pierwszych mgłach wieczoru
 bije się ogonem po bokach. głęboko
 wciętą drogą idzie dokądś kobieta z dzbankiem.
 (ROKICINY) (*)
 
la violetta e rovente scodella del cielo
con il fondo rivolto all'insù. due
 nastri scintillanti dietro i reattori
 sono appuntati sopra l'orizzonte.
 
 qualcuno sale sulla collina vicino alle rotaie
 nel vano della finestra un paio di scarpe
 e magri polpacci. il muso di vacca della letteratura
 con mosse rotonde mastica la carta
 
 la vedo chiaramente, sdraiata
 sull'erba, nelle prime nebbioline della sera
 si batte le anche con la coda. lungo la strada
 profondamente infossata va una donna con un secchio.
 (*) Villaggio polacco
 PROUST REVISITED
 
tak więc w tym wilgotnym powietrzu
leniwie dopalała się rozmowa
 przeniesiona z tramwaju. właśnie
 
 bez pośpiechu wydobywałeś z pamięci
 sprośne przyśpiewki druhen na jakimś
 wiejskim weselu zeszłej zimy
 
 nie do końca jasny ciąg skojarzeń
 sprawił, że ujrzałem się, zdrapującego
 zaschniętą krew ze srebrnych nożyczek
 
 którymi grzebałem w dziurze w zębach
 całkiem kiedy indziej. i zdanie
 tłukące się wtedy po głowie
 
 też bez większego związku
 z sytuacją: już nigdy, przenigdy
 stałego lądu pod stopami.
 PROUST REVISITED
 
così dunque in quell'aria umida
languiva pigramente la conversazione
 che si è trasferita dal tram, or ora
 
 evocavi piacevolmente il ricordo
 di un rustico e vivace ballo eseguito dalle damigelle d'onore
 a un matrimonio paesano l'anno scorso d'inverno
 
 una serie non del tutto chiara di associazioni d'idee
 provocò di vedere me stesso mentre stavo grattando via
 il sangue rappreso da un paio di piccole forbici lucenti
 
 con le quali frugavo nei buchi dei miei denti
 da un'altra parte, del tutto altrove. e la frase
 che allora rimbombava nella mia testa
 
 anche senza qualche particolare rapporto
 con la situazione: mai, mai più
 una solida base sotto i piedi.
 ***
 
życie, epopeja rozkładu ciała!
już myślałbyś, że wszystko wskakuje
 na wspaniałe tory, a tu - w lustrze
 wyszczerza się drugi podbródek. ojciec
 twierdzi, że koło trzydziestki powinienem
 przestać pisać, inaczej stanę się
 
 "takim dupkiem jak Herbert". ale jak nie
 tworzyć urojonych piękności, kiedy każdym
 nerwem czujesz flaczenie tej podstawowej.
 dwadzieścia pięć przesikanych, przesmarkanych
 i cielęcych lat jako preludium, przez
 kontrast podkreślające to, co dzieje się
 
 potem. a mowa dopiero o stadium rozkładu
 cynicznie nazwanym "wiekiem dojrzałym"!
 nie wyobrażam sobie, żeby ktoś był w stanie
 wyobrazić sobie starość, zanim tam się nie
 znajdzie, unieruchomiony za stołem, krzyczący
 "kelner! ja tego nie zamawiałem!"
 ***
 
la vita, epopea dello sfacelo del corpo!
stavo per pensare che tutto avesse già imboccato
 la strada migliore - ed ecco che dallo specchio
 mi si para dinanzi ghignando il doppio mento. mio padre
 sostiene che attorno ai trent'anni dovrei
 smettere di scrivere, altrimenti diventerò
 
 "un imbecille pari a Herbert", ma come non
 creare la bellezza inventata, se senti con ogni
 nervo lo sfacelo di questa che è la più elementare.
 venticinque anni, passati a fare la pipì, a frignare
 e a vivere come un vitello è come un preludio, che
 per contrasto sottolinea tutto ciò che succede
 
 dopo. e penso solo allo stadio di disfacimento
 che cinicamente viene chiamato "età matura"!
 non riesco a immaginare che un tizio qualunque possa
 rappresentarsi la propria vecchiaia, finché non si trova dentro
 personalmente, dietro il tavolo come nella presa delle tenaglie,
 a gridare "cameriere! io non ho ordinato questa roba!"
 13
 
bruki i asfalt wołają: zmieniłeś się.
odbijanie się kroków od twarzy domów woła:
 zmieniłeś się. sam na ulicy, dawne grepsy
 nie utrzymują ciężaru. zetlała lina.
 
 pierwszy śnieg chce ułagodzić krajobraz,
 walczy przez chwilę z szarą temperaturą
 chodników, jest zupełnie ciepło. zostaje
 delikatną posypką, potem mokrym, potem niczym.
 
 drugi śnieg przez noc opatula goliznę
 jezdni w kamizelkę, na alejkach
 można wyślizgać szlaję. cofa mnie w dzieciństwo,
 znów jednozłotowe monety w kieszeni, niegroźne
 
 przedzieranie się przez cierpliwą pionową pierzynę.
 13
 
i selciati e l'asfalto chiamano: sei cambiato.
l'eco dei passi chiama dalle facciate delle case:
 sei cambiato. solo per la strada. le vecchie frasi
 non reggono il peso. una corda consunta
 
 la prima neve vuole ammorbidire il paesaggio
 per un istante lotta con la grigia temperatura
 dei marciapiedi, fa straordinariamente caldo, si trasforma
 in soffice nevischio, poi in umidità, poi in nulla.
 
 di notte altra neve ricopre con una giacca
 la nudità della strada, nel passeggio si può
 fare una pista di pattinaggio. mi evoca l'infanzia,
 di nuovo monetine da uno zloty in tasca, non rischioso
 
 inoltrarsi attraverso il paziente piumino verticale.
 (HENRYK GRYNBERG)
 
spacer po zaśnieżonym lesie, spokojna myśl
że wszystko najpewniej zacznie się od początku
 ciekawe kogo tym razem wybiorą na Żydów
 
 mróz w kręgosłupie kiedy wszystkie
 psy we wsi zaczynają szczekać:
 paranoja, jasnowidzenie?
 (HENRYK GRYNBERG) (*)
 
una passeggiata nel bosco innevato, pensando tranquillo
che tutto probabilmente ricomincerà da capo
 ma adesso chi dovrà fare la parte degli ebrei
 
 mi vengono i brividi quando tutti
 i cani del paese incominciano ad abbaiare:
 paranoia, visione profetica?
 (*) Scrittore polacco di provenienza ebraica, dal  tragico destino durante la guerra.
 MAŁE HElMATY
 
to było zanim przedłużyli linię tramwajową do Widoku
ale położyli już tory
 chodziłem codziennie ze szkoły
 po torach od starej pętli w Bronowicach
 która była wtedy jedyną pętlą
 ze skajowym tornistrem na plecach
 mogłem mieć z dziewięć lat
 pod starym kasztanem na rogu Przybyszewskiego
 który nie był dla mnie wtedy rogiem Przybyszewskiego
 nie czytałem tabliczek z nazwami ulic
 ani w ogóle nic nie wiedziałem o artystach i dekadentach
 nie interesowało mnie to
 który był dla mnie rogiern z witryną zabawkowego
 gdzie zazwyczaj robiłem sobie przerwę w marszu
 i podziwiałem plastikowe samochody, czerwone i żółte
 pod starym kasztanem w złotym słońcu
 w złotym pyle zawieszonym w powietrzu
 bawiła się mała dziewczynka.
 i zapytała:
 wolałbyś być głupi, czy mieć siedem dziur w głowie
 często nie wiem, co odpowiedzieć, kiedy kobiety pytają
 nie inaczej w tamtych czasach
 powiedziałem niepewnie: chyba wolalbyrn być głupi
 dziewczynka zaśmiała się, zadowolona:
 twoje życzenie już się spełniło!
 już jesteś głupi, mogłeś wybrać siedem dziur w głowie
 wszyscy to mają i nic im się nie dzieje
 poszedłem, zadumany nad mądrością dziewczynki
 dalej w to popołudnie spełnionych życzeń
 PICCOLE PATRIE LOCALI
 
successe prima che allungassero la linea del tram fino al borgo di Widok
però le rotaie c'erano già
 ogni giorno di ritorno dalla scuola vi camminavo sopra
 dal vecchio capolinea a Bronovice (*)
 che era allora l'unico capolinea
 con la cartella di plastica sulle spalle
 avevo circa nove anni
 sotto il vecchio ippocastano all'angolo Przybyszewski
 che allora per me non era l'angolo Przybyszewski
 non leggevo le targhe coi nomi delle vie
 e non sapevo niente sugli artisti e i decadenti
 non mi interessavano
 per me era solo l'angolo con una vetrina di giocattoli
 dove di solito mi fermavo strada facendo
 e ammiravo le automobiline di plastica, rosse e gialle
 sotto il vecchio ippocastano al sole d'oro
 nel dorato pulviscolo sospeso nell'aria
 giocava una piccola bambina
 e mi chiese:
 che cosa avrei preferito: essere uno sciocco o avere sette buchi in testa
 spesso non so che cosa rispondere alle domande femminili
 neanche in quei tempi era diversamente
 le risposi esitante: probabilmente preferirei essere uno sciocco
 la bambina scoppiò a ridere, tutta soddisfatta:
 il tuo desiderio si è avverato!
 sei già sciocco, avresti potuto sceglierti i sette buchi in testa
 li ha ognuno e non è affatto una cosa grave
 proseguii il cammino, incantato dalla saggezza della bambina
 inoltrandomi in quel pomeriggio di desideri appagati
 (*) Rione di Cracovia
 POWITANIE JESIENI W RUMUŃSKlM AUCIE
 NA AUSTRIACKlEJ SZOSIE
 
światło powoli wycieka, coraz łatwiej uwierzyć
że kłębiaste zamki, miasta, różowe, lśniące mury
 nie mają własnego ciężaru. ciała. że są mgłą, parą
 wodną, czymś takim. coraz ciemniejsze ptaki lila
 pokryte futrem, jesień dosiada ich. poblask z dołu,
 
 zza horyzontu. wiatr rozprowadza go w pasma, jeszcze
 delikatniejsze, przędzę, z której utka się drobny deszcz.
 tracenie z oczu miejsc, zostających za tylną szybą,
 przeczucie tych, w których stronę toczą się koła. pod wiatr,
 pod bure i nie wiadomo kiedy zgęstniałe skrzydła nieba.
 
 uroczyste sklepienie podparte skwierczącą kolumnadą
 błyskawic. woda mężnieje, krzepnie, falista kurtyna
 przez moment łączy niebo z szosą. zaraz rozpierzcha się
 z powrotem w pojedyncze krople. już po drugiej stronie.
 front przeszedł, czy my przejechaliśmy
 
 pod frontem. po tamtej stronie oczekiwanie, pogodna melancholia
 wśród śmietankowych chmur. po tej szarość w miejsce
 błękitu z różem, w górę zwrócone plecy Ziemi.
 BENVENUTO ALL'AUTUNNO IN UNA MACCHINA
 ROMENA SU UNA STRADA AUSTRIACA
 
la luce pian piano sta scemando, sempre più facile è credere
che i castelli a treccia, le città, i rosei muri scintillanti
 senza peso. senza corpo. siano nebbia, vapore acqueo,
 qualcosa di simile. sempre più scuri uccelli violetti,
 ricoperti di peluria, l'autunno li cavalca. la luce sale dal basso,
 
 dall'orizzonte, il vento la scompone in fasci, poi la fa ancora
 più sottile, a fili, dai quali si dipanerà una minuta pioggia
 davanti agli occhi svaniscono gli spazi, rimasti dietro il vetro posteriore,
 la percezione di questi, contro i quali girano le ruote, contro vento,
 sotto le ali grigio brune del cielo, ingrandite chissà quando.
 
 la splendida volta celeste, sostenuta da un colonnato crepitante di
 lampi, l'acqua è una cortina sempre più vigorosa, solida e ondeggiante
 che per un attimo unisce il cielo alla strada. subito dopo si sparpaglia
 di nuovo in singole gocce. già dall'altra parte.
 il fronte è ormai passato, oppure siamo stati noi a superarlo.
 
 di là dall'attesa, serena malinconia
 tra nuvolette vaporose, qua invece il grigiore
 del roseo azzurro, il dorso della Terra puntato verso l'alto.
 ***
 
trzydziesty lutego
znowu jest
 blask ślizgający się przez
 stalowe i szare gałęzie
 bez zmiękczających liści na brzegach
 zszedł śnieg i wiatr robi wiry
 z pokładów piasku narosłych przez zimę
 na chodnikach
 trzydziesty lutego
 chwila wciśnięta między ziarna piasku
 słońce usiadło na dachu wieżowca
 stoliki na zewnątrz pierwszy raz w tym roku
 goście mocno trzymają się kufli
 pełnych teraz blasku i piasku
 cień wieżowca ciemny lodowy miecz
 o dwa kroki stąd
 nie przesuwa się
 jeszcze nie
 blask przelewa się przez brzegi kufli
 czas zaczepia się na gładkich gałęziach
 słońce zawisa w miejscu, jak gdyby
 usłyszało nowoczesnego Jozuego
 trzydziesty lutego –
 ***
 
trenta febbraio
di nuovo
 il bagliore che scivola oltre
 i grigi rami d'acciaio
 senza le malleabili foglie ai margini
 la neve si è sciolta e il vento vortica
 strati di polvere che sono cresciuti d'inverno
 sui marciapiedi
 trenta febbraio
 un istante stretto tra granelli di sabbia
 il sole si è seduto sul tetto della casa a torre
 quest'anno i tavolini per la prima volta all'aperto
 i bevitori si aggrappano con forza ai bicchieri
 che ora sono colmi di bagliori e di sabbia
 l'ombra della casa oscura una spada gelata
 due passi più in là
 non si sposta
 adesso non ancora
 il bagliore si riversa oltre gli orli dei bicchieri
 il tempo s'impiglia nei rami lisci
 il sole spazia immobile come
 avesse sentito un moderno Giosuè
 trenta febbraio –
 NIEDALEKO JOWISZA
 
mówili w wiadomościach:
niedaleko Jowisza znaleziono słone oceany
 pod lodową skorupą
 słone oceany pod lodową skorupą!
 jak podziemne rzeki, to zbliżamy
 to znów oddalamy się od siebie
 otwierają się i zamykają kwiaty dzienne
 księżyc po udanej diecie znowu grubnie
 tęsknię do twoich ciepłych, słonych oceanów
 pod skorupą, która bywa lodowata
 co tylko dodaje smaku tej planecie
 
 film o mutantach, efekty specjalne
 szokujący makijaż
 niepotrzebne i tyle
 wieczorne niebo błyszczy nieziemskim fioletem
 pagórki na horyzoncie drżą w oczekiwaniu:
 NON LONTANO DA GIOVE
 
notiziario informativo:
non lontano da Giove hanno trovato oceani salati
 sotto la crosta di ghiaccio
 oceani salati sotto la crosta di ghiaccio!
 come due fiumi sotterranei ci avviciniamo
 poi nuovamente ci allontaniamo
 i fiori del giorno si aprono e si chiudono
 la luna dopo una efficace dieta dimagrante sta di nuovo ingrassando
 ho nostalgia dei tuoi caldi oceani salati
 sotto la crosta che talvolta è gelida
 e rende questo pianeta solo più voluttuoso
 
 film sui mutanti, effetti speciali
 trucco scioccante
 non sono assolutamente necessari
 il cielo della sera risplende d'un viola etereo
 le colline all'orizzonte fremono nell'attesa:
 9
 
filmowy pociąg wjeżdża na stację po szynach perforacji.
albo wyjeżdża tyłem, wszyscy chodzą tyłem. zbierają
 dym z powietrza, wdmuchują w papierowe tutki.
 
 w życiu tak nie ma. niewiele do odkręcenia:
 w jednym błysku, schylony nad kuchenką
 (wyjadając makaron z dna garnka) przenikasz
 
 depeszę od dwóch stóp równoległych w dole.
 albo budzisz się, skurczony, tak jak, skurczony, zasypiałeś
 ciskasz ciało w ramę auta, nie odzywasz się nic.
 9
 
il treno dei film arriva alla stazione sui binari della perforazione
o riparte a ritroso, tutti camminano indietro, asssorbendo
 il fumo dall'aria, lo soffiano in tubetti di carta.
 
 nella vita non è così. ben poco si può correggere del passato:
 in un baleno, chino sopra il fornello (mentre raschi
 i maccheroni dal fondo della pentola) comprendi
 
 il telegramma delle piante dei piedi, parallele, sottostanti.
 oppure ti svegli, rannicchiato, come rannicchiato, ti sei addormentato,
 getti il corpo nel telaio dell'automobile, non dici nulla.
 WIOSNA
 
handluję karabinami, obciera mnie pas z wszytym złotem,
noga monotonnie gnije. taki sen trwa trochę mniej niż dwadzieścia lat.
 po przebudzeniu przychodzi przyjaciel B., robotycznie
 przeskakuje mu głowa. bez słowa zabiera drobne przedmioty ze stołu
 
 i chce wychodzić. nachodzi go duch Faraona, przymusza do bezeceństw.
 kiepskie dla synów jaskółki są jesienie z zapachem palonych liści
 i długie, szczerzące nagie gałęzie przedwiośnia. chciałbym,
 żeby nie musiał wciąż oglądać, jak ściany pokoju rozginają się,
 
 jak po sąsiedzku skwierczy piekło z szatanami. zmyłki chemikaliów
 w głowie. czy fakty, wobec których pozostaje z szacunkiem skłonić głowę.
 czy najnowszy premier, któremu widnieje, jest mniej, czy bardziej szalony
 czy mniej szalony jest ten, co centryfugę świata łapie za słowa.
 PRIMAVERA (*)
 
faccio traffico di carabine, mi ulcera il centurone con l'oro cucito dentro,
la gamba mi marcisce in modo monotono, questi sogni durano da quasi
 vent'anni. quando mi sveglio, viene l'amico B., dimenando la testa come
 un robot, senza parola raccoglie briciole e oggettini dal tavolo e vuole uscire.
 
 lo spirito del Faraone lo tormenta sollecitandolo a essere sfrontato. gli autunni
 con l'odore di fogliame bruciato e il lungo periodo prima della primavera, con i rami
 spogli e screpolati, non sono il meglio per i figli delle rondini, vorrebbe che per lui
 non fosse necessario guardare senza sosta in che modo si curvino le pareti nella stanza
 
 e come subito accanto crepiti l'inferno pieno di diavoli. gli inganni dei reagenti
 in testa. ossia i fatti di fronte ai quali bisogna chinare rispettosamente il capo.
 oppure il nuovo eletto premier che proclama e indice visioni, è più o meno pazzo
 o è meno pazzo chi cerca di acchiappare la centrifuga del mondo per le parole.
 (*) NdA: Inizia con il riassunto della sorte di Rimbaud, quando ha smesso di scrivere andandoin Africa, poi la poesia riguarda le esperienze di un mio amico schizofrenico. Questo poeta polacco
 dimenticato che ho conosciuto chiamava "i figli delle rondini" gli artisti (o le persone sensibili in genere).
 FRAGMENTY Z WIERSZA „TERMOS – WERSJA” (2004)
 
[…]
 masz w twarzy dwie kobiety, młodszą i starszą,
 powiedzmy za dwadzieścia lat. młodszą się
 uśmiechasz, starszą patrzysz. patrzysz? nie ma
 czasownika na takie natężenie. ktoś stoi za tobą,
 kładzie ci rękę na ramieniu, leciutko. w piwnicy
 gra Cartier-Bresson z Nigelem Kennedym.
 ten zagra z każdym. dźwięk wysnuwa się z kratki
 u stóp bankomatu. jak pyszne zapachy,
 które w kreskówkach chwytają postacie za nos
 palcami z dymu i gdzieś prowadzą.
 
 […]
 
 mój gość pojechał, a ja mam trochę przemyśleń.
 no, jakoś się nam nie składa. w każdym razie nowy
 półtajny numer wynosi: pa. (puszczę sygnałka, lubisz?)
 nie umiem w dwóch językach na raz. jak nie wszystkie
 komunikaty przetłumaczone na wierzchni, to
 wolę już kliknąć drugą flagę. Wenecji-Friuli.
 gdzie o rzut beretem mieszka ludzka rybka
 i buty są w Bacie na bloku granicznym eleganckie
 choć tanie. już po drugiej stronie: ogród w Sežanie
 bardziej by pasowało nazwać skwerem botanicznym,
 na terminalu wąsami powiewają i szumią tirowcy.
 nie widziałem, ale wiem. mówiła mi żona.
 i to jest mój problem z tobą. nie licząc innych
 spokrewnionych i niespokrewnionych dziewcząt,
 rozumiesz, nie? nie. przygnębiasz, tym mascarpone.
 
 […]
 
 szepce jej do ucha: mamy swoją piosenkę, wiesz?
 jak to możliwe? misz arif. czarno-biały
 Abdel Halim śpiewa pieśń o irygacji,
 zbiorniku asuańskim. teraz śpiewa ona: czy cię kocham?
 ana marafszi, ana marafszi. nie wiem tego.
 ten znów o zbiorniku. posadzimy rzepę, bakłażany.
 wyznaczymy drzewom: ty jabłka, ty misz-misz. morele.
 nie może nam wiatr wywiać gleby. warzywa się zdadzą.
 zawsze chciałem zjeść kaki. albo chociaż o tym zaśpiewać.
 a ona: zjadł mnie oryks. jak kolokwintę,
 trującą dynię. nikomu innemu to się nie uda.
 jesteś oryksem? masz proste rogi? no nie wiem, nie wiem.
 ana marafszi, habibi. będziesz chodził struty.
 FRAMMENTO DELLA POESIA "TERMOS-VERSIONE" (2004)
 
[…]
 nel volto hai due donne, una più giovane e l'altra più
 vecchia, diciamo vent'anni passati. con la più
 giovane sorridi, con la più vecchia guardi. guardi? non
 c'è verbo per tanta intensità. qualcuno sta dietro di te,
 posa leggermente una mano sulla tua spalla. in cantina
 suona Cartier-Bresson con Nigel Kennedy, costui
 suonerebbe con chiunque, il suono si diffonde da sotto
 la grata ai piedi del bancomat. come un profumo ricco
 e penetrante che nei cartoni animati piglia le figure
 per il naso con dita di fumo guidandole chissà dove.
 NdA: Nigel Kennedy - famoso violinista inglese, ora vive a Cracovia, sposato con una polacca.Conosciuto per le sue eccentriche esibizioni artistiche.
 
 [...]
 
 il mio ospite è partito, io invece sto qui a riflettere
 beh, non riusciamo a intenderci, in ogni modo il nuovo
 numero a metà segreto è: addio. (ti chiamo col cellulare, ti va?*)
 non so farlo in due lingue simultaneamente, se tutti i messaggi
 non sono tradotti in superficialese, preferisco cliccare
 un'altra bandiera. Quella del Friuli-Slavia Veneta.
 dove vicinissimo vive il proteo** e le scarpe Bata
 al posto di blocco sono eleganti, benché a buon mercato.
 già dall'altra parte: per l'orto botanico a Sežana sarebbe
 più appropriato il nome di area verde botanica. al terminal
 gli autisti fanno gazzarra torcendo rumorosamente i baffi.
 non lo sapevo, ma lo so, me l'ha detto mia moglie.
 e questo è il mio guaio con te. che non tengo conto
 delle altre ragazze imparentate o meno, capisci, no? no.
 mi fai perdere la pazienza con questo mascarpone.
 (*) È una donna che parla.
(**) Anfibio urodelo che vive nelle acque sotterranee, specie nelle grotte della Venezia Giulia
 e in Slovenia.
 
 [...]
 
 le sussurra all'orecchio:abbiamo la nostra canzone, lo sai?
 è mai possibile? mish arif. il nero e bianco
 Abdel Halim canta una canzone sulla irrigazione,
 la diga di Assuan. Ora canta lei: ti amo forse?
 ana marafshi, ana marafshi. non lo so.
 lui ricomincia a decantare il lago artificiale dove i due
 pianteranno le rape, le melanzane, decidendo quali alberi.
 tu i meli, tu i mish mish. gli albicocchi. il vento non può
 portarci via l'humus. la verdura a nostro pro. volevo
 sempre mangiare un kaki o almeno metterlo in canto.
 Lei invece: oryx mi ha divorato, come una coloquintide,
 una zucca velenosa, nessun altro ci sarebbe riuscito.
 sei oryx, hai i corni diritti? beh, non lo so, non lo so.
 ana marafshi, habibi. camminerai intossicato.
 NdA: In arabo, nel dialetto egiziano: mish arif, anche ana marafshi significano – non lo so;mish mish – albicocca; habibi – amore mio; Abdel Halim – famosissimo cantante e attore
 egiziano negli anni 50 - 60, ha cantato molte canzoni d'amore, ma anche canti di propaganda
 per la rivoluzione di Nasser; oryx - antilope d'Arabia, secondo un'antica leggenda si nutre
 con zucche velenose che per lei non sono nocive; taluni dicono che secondo questo modello
 hanno sviluppato in seguito la rappresentazione dell'unicorno o liocorno.
 ROK ZAWINĄŁ OGONEM I MACHA TERAZ KRÓTKIM
 
jednocyfrowe dni, jednocyfrowe miesiące
i słońce na krótko tutaj zagląda
 wilgoć i zapach tężeją w powietrzu
 od łąk nad Rudawą sypie drobnym śniegiem
 popychasz mnie lekko, lekko
 jak szufladkę kompaktu
 stawiam opór lekki, lekki
 ale zawsze ulegam
 księżyc zaszedł, znów jest tuż przed świtem
 pierwsi ciecie szurając nogami
 wychodzą posypać chodniki szorstkim piaskiem
 podczas gdy my wychodzimy z siebie
 w gorące, słodkie wnętrze pomarańczy
 albo stajemy, zupełnie bezbronni
 na rozległym, mroźnym polu
 licząc na to, że jeszcze raz się uda
 że odnajdziemy się dotykiem
 zawirujemy w tańcu
 lekko, lekko
 drobne muśnięcia znaczą wiele
 drobne muśnięcia znaczą szlak na ciele.
 L'ANNO HA ARROTOLATO LA CODA E ADESSO SCODINZOLA
 CON LA PARTE SCORCIATA
 
i giorni e i mesi di un solo numero
in cui il sole appare solo brevemente
 l'umidità e gli odori si condensano nell'aria
 dai prati sopra Rudava fiocca minuta la neve
 mi spingi lievemente, delicatamente
 come il cassetto del CD
 ti pongo leggermente, dolcemente
 resistenza ma poi mi arrendo
 il mese è trascorso, di nuovo sul far dell'alba
 i primi portinai vanno a cospargere di ghiaia i marciapiedi
 mentre noi due fuori di sé entriamo
 nel caldo e dolce midollo dell'arancia
 o indugiamo totalmente impotenti
 in mezzo alla vasta e fredda campagna
 sperando che prima o poi riusciremo
 a ritrovarci nuovamente a contatto
 e ricominceremo a ballare
 lievemente, dolcemente
 le piccole carezze significano molto
 i minimi tocchi lasciano tracce sul corpo
 
 |